
W ostatnich tygodniach, w polskich mediach społecznościowych daje się zauważyć wzmożoną ilość agresywnej krytyki Donalda Trumpa i anty-amerykańskiej propagandy. Kwestia zakończenia wojny na Ukrainie oraz związane z tym negocjacje między Trumpem i Putinem stają się przysłowiową „kością niezgody” w debatach, które przyjmują coraz ostrzejszą formę. Niestety, większość tych debat opiera się na fałszywych przesłankach oraz na wyolbrzymionym poczuciu własnej ważności dyskutantów. Wielu z nich za słowną amunicję używa krytykę zachowań lub cytatów prezydenta Trumpa oraz od dawna skompromitowanej teorii o tym, że to Putin zaczął wojnę na Ukrainie i że Rosja ponosi za tą wojnę pełną odpowiedzialność. Jest to propaganda sprzeczna z faktami i w dużej mierze kłamliwa. Obiektywną ocenę sytuacji zaciemnia także zmieniający się układ geopolityczny.
Po pierwsze, konflikt ukraiński był sprowokowany przez NATO, ale było to NATO pod dowództwem demokratycznego (czyt. lewicowego) rządu w USA. To się zmieniło, dziś rządzą Republikanie, więc inna polityka USA nie powinna nikogo dziwić. Republikanie za większe zagrożenie uważają Chiny i próbują pozyskać współpracę, lub co najmniej neutralność Rosji w zbliżającej się konfrontacji USA – Chiny.
Po drugie, stosunek lewicowej Unii Europejskiej do USA zmienił się od czasu objęcia władzy przez Donalda Trumpa. Już wcześniej, Unia była zmuszona do przestrzegania sankcji gospodarczych wobec Rosji oraz do blokowania chińskiego szlaku jedwabnego w Europie, co w dużej mierze miało negatywny wpływ na gospodarkę europejską. Borys Johnson (UK) namówił władze Ukrainy do zerwania podpisanych już umów mińskich, które mogły zakończyć tą wojnę. Natomiast USA robiło wszystko aby nie dopuścić do zacieśnienia współpracy gospodarczej między Unią (zwłaszcza Niemcami) i Rosją, czego ukoronowaniem było wysadzenie rurociągu Nord Stream 2. Na to nałożyły się oczekiwania Trumpa aby państwa europejskie zwiększyły swoje „natowskie składki”.
Po trzecie, w samej Polsce obraz sytuacji zaciemniły znaczne zmiany w polityce głównych partii politycznych. Do otaczania Rosji i wojny na Ukrainie parł związany z USA PiS, natomiast związana z Unią Koalicja była w tym temacie ostrożniejsza i bardziej praktyczna. Radosław Sikorski był jednym z trzech europejskich ministrów spraw zagranicznych, którzy udali się do Kijowa i namawiali prezydenta Janukowicza do pokojowego rozwiązania konfliktu na kijowskim Majdanie. Niestety, w grze był już wtedy amerykański Departament Stanu i Wiktoria Nuland. Europejskie wysiłki nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Niektóre kraje europejskie chciały aby Ukraina stała się strefą buforową między nimi i Rosją, co znacznie zwiększyło nasz późniejszy udział w tym konflikcie. Unia natomiast starała się ten konflikt opóźniać i rozwiązać drogą dyplomatyczną. Po wygranych przez Koalicję wyborach, Tusk i Sikorski zostali wezwani na dywanik do Waszyngtonu, gdzie otrzymali od Józia Bidena nowe instrukcje, po czym wrócili do Warszawy odmienieni i oderwani od niemieckiego cycka. Te anty-rosyjskie instrukcje wkrótce znów się zmieniły po objęciu prezydentury w USA przez Donalda Trumpa.
Europa, w sposób widocznie zorganizowany, zareagowała na to emocjonalnie, ale wydaje się, że to wszystko co mogła w tej sytuacji zrobić. Nierealne oczekiwanie, że Ukraina wygra z Rosją oraz nowe priorytety w amerykańskiej polityce zagranicznej są trudne do przełknięcia i widać to wyraźnie po poziomie dyskusji na ten temat w mediach społecznościowych. Rusofobia osiągnęła szczyty dlatego, że nie stało się to czego myśmy sobie życzyli. Niestety, (a może na szczęście) nie jesteśmy pępkiem świata. Idiotyzm naszych oczekiwań polega na tym, że jedyną możliwą alternatywą jest wojna NATO z Rosją (i prawdopodobnie Chinami oraz Iranem). W swoim zacietrzewieniu wydajemy się tego nie dostrzegać.
Na ten sam temat:



